Już jako dziecko bardzo lubiłam zbierać czarne jagody. Pamiętam, że zawsze w lipcu mój Tata miał urlop i jeździliśmy z rodziną na wycieczki do lasu. Część rodziny szukała grzybów, część zbierała jagody. Ja jakoś nie miałam zacięcia do grzybów, zawsze wybierałam jagody. I zostało mi to na wiele lat, zawsze to lubiłam i gdy tylko miałam okazję – pracowicie je zbierałam. Przy okazji doskonale się wyciszając, wsłuchana w odgłosy lasu. Robiłam tak, już także jako mężatka, choć mój mąż preferował wędrówki na grzyby.
Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy zastanawiam się jak to możliwe? W ogóle nie słyszało się o żadnych tasiemcach, których larwy podobno mogą się znajdować na jagodach. Nawet w głębi lasu (a lasy kiedyś to nie były jak obecnie obszary masowej wycinki drzew) jakoś zupełnie nie myślałam o dzikich zwierzętach, które mogą mieć zaatakować. W zasadzie widywałam tylko sarny. Starałam się unikać żmij, choć jeżdżąc przez wiele lat do Sulęczyna na Kaszubach, wiedziałam już gdzie są ich ulubione miejsca. W ogóle nie mówiło się o kleszczach – teraz sąsiedzi wracając ze spacerów z psem narzekają na kleszcze żyjące na trawnikach na podwórku, w środku dużego miasta.
Czym to jest spowodowane? Na pewno duży wpływ ma obieg informacji. Kiedyś takie zdarzenia zamykały się tylko w lokalnych społecznościach, teraz media i internet powodują, że mogą się dowiedzieć o nich od razu wszyscy mieszkańcy globalnej wioski. Obawiam się jednak, że duży wpływ ma tu także zmiana klimatu i jej negatywny wpływ na nasz świat?
A może to ja jestem na etapie za moich czasów… i idealizuję świat swojego dzieciństwa i młodości? Choć czy dziś można w lesie znaleźć rydze? W w rzece raki?